Kominkowe serce

Nie będę ukrywać… finalna wersja naszego kominka jest efektem sześciomiesięczne pracy z momentami grozy, histerii, chronicznego napadu śmiechu, kilkunastu niecenzuralnych słów i wreszcie… satysfakcji. Na własnej skórze doświadczyłam jak trudne jest życie projektanta wnętrz i ile wysiłku kosztuje efekt zadowalający autora 😉 Ale zacznijmy od początku… historię mojego remontu już znacie (szczegóły TUTAJ). Po jego zakończeniu zamarzył mi się kominek obłożony kamieniem klinkierowym. A że marzenia są po to żeby je spełniać to po miesiącu miałam kominek taki jak chciałam 🙂 Ściana pomalowana na szaro a dół kominka, ten przy palenisku,obłożony klinkierem.

No i tu zaczynają się schody… ta szara ściana od początku mi nie pasowała. Pomyślałam, że dorobię sobie jakieś (z)ręczne działo i będzie OK. Tu rozpoczyna się historia mojego kominkowego serca… do samego kominka jeszcze wrócimy 😉

 

 

W jakiejś sieciówce kupiłam wiklinowe serce z mało wyszukanymi ozdobami.

 

 

Ozdoby wylądowały w śmietniku a serce przemalowałam kilka razy beżową farbą akrylową.

 

 

Ponieważ na kominku stało już jedno (z)ręczne dzieło, chustecznik ozdobiony serwetką Venezia, (tą samą która wylądowała na (z)ręcznym stoliku)  moje serce, również ozdobiłam tą serwetką.

 

 

Mała pomocnica oczywiście cały czas ze mną… tym razem fascynacja padła na zabawkę, którą ja sama pamiętam ze szkolnych czasów 🙂

 

I tak wygląda serce już oklejone.

 

 

Ale to była trochę za mało dla mnie dlatego postanowiłam je zrobić w stylu moich ulubionych łapaczy snów. Także w ruch poszły wstążeczki, piórka i koraliki.

 

 

Z koralikami to była odrębna historia. Kupiłam je już nawet nie pamiętam gdzie… małe drewniane koraliki z dziurką.

Postanowiłam przemalować je na szaro metodą „maczaną”… czyli koralik nałożyłam na wykałaczkę i zamoczyłam w siwej farbie.

Efekt pozostawiał wiele do życzenia. Ilość farby na koraliku była dla mnie zbyt przytłaczająca 😉 …

dlatego postanowiłam je po prostu umalować pędzlem.

 

 

Gdy koraliki schły moja mała pomocnica uczyła się polo dance 😉

 

 

A później, zadumana, podziwiała moje gotowe, (z)ręczne dzieło.

 

 

Pierwszy finał był taki:

 

 

Coś mi nie pasowało… pomyślałam, że to kwestia fug , które były zbyt jasne.

 

 

A że nie mogłam zgrać terminów z glazurnikiem postanowiłam wziąć w sprawy w swoje ręce. A oto moje preparaty do przyciemniania fug 🙂 🙂 🙂

 

 

Tak, tak… to są kredki Jagody 🙂 Jak się nie ma co się lubi to… trzeba sobie radzić. Efekt wyszedł super. Praktycznie nie widać, że są jakieś fugi. Nie wiem czy to będzie trwałe ale na razie jest super 🙂 Tu macie porównanie

 

Drugi efekt końcowy również mnie nie zadowolił… moje niezadowolenie wzmocniła mama, która też stwierdziła, że tu nie obędzie się bez malowania i haczyka (aby zlikwidować na zawsze prowizoryczne „sznurki mocujące”) 😉

 

 

Co było robić… rozwinęłam folię, po remoncie zostało jeszcze sporo farby więc chciał, nie chciał, zabrałam się za malowanie  🙂

 

 

Dodatkowo tata zamontował mi haczyk. I tadam… efekt nr 3 wreszcie sprostał moim oczekiwaniom 😉

 

 

A teraz zapraszam Was do obejrzenia jak wygląda serce z pięknych komnatach Zamku Jana III Sobieskiego w Rzucewie.