Klasyka gatunku czyli czerwona torebka

Od kiedy robię (z)ręczne torebki to imprezy rodzinne cieszą mnie podwójnie. Po pierwsze cieszę się na spotkanie rodzinne (mieszkanie 500 km od całej rodziny robi swoje 😉 ) a po drugi… że będę mieć nową torebkę 😉 😉 😉 No jakoś tak się składa, że zawsze brakuje mi konkretnego koloru w mojej, przepastnej, torebkowej kolekcji 🙂

Tym razem, w najbliższej rodzinie, mieliśmy chrzciny. No i traf chciał, że potrzebowałam klasyki gatunku czyli czerwonej , wizytowej torebki. Pewnie gdybym dobrze poszperała w szafie to jakaś by się znalazła ale szybciej było mi zrobić nową 😉

 

I tak o to powstało kolejne (z)ręczne dzieło 🙂

 

 

Szydełkowy splot znalazłam na You Tubie. Początkowo torebka miała być taka, prosta klasyczna. Ale gdy ją skończyłam stwierdziłam, że taka klasyka nie jest dla mnie. Zresztą oceńcie sami.

 

 

No torebka jakich wiele… tak sobie pomyślałam. Dlatego sprułam całość i wymyśliłam kształt walca 🙂

 

 

Do tego zrobiłam sobie regulowany uchwyt z ekoskóry i wszyłam podszewkę dzięki której torebka zamyka się poprzez ściąganie.

 

 

Przy okazji muszę Wam powiedzieć, że sukienka też jest wykonana przeze mnie. No… może nie tak w całości bo za rękę (dosłownie i w przenośni) prowadziła mnie moja przyjaciółka, która na szyciu zna się jak nikt ponieważ jest projektantką. Magda pokazała mi jak dobrze skroić materiał a później jak go zszyć żeby nie wyszedł „babol” (to jej określenie 🙂 ). Pracowałyśmy nad nią w pocie czoła cały dzień. Łącznie jakieś 12 godzin z małą przerwą na obiad. I muszę Wam powiedzieć, że uszycie sukienki to nie jest „chop siup pierdnąć w mąkę”. Trzeba mieć morze cierpliwości i być bardzo precyzyjnym. Ale jak widać na poniższym zdjęciu, operacja się udała i pacjent przeżył 😉

 

 

Na pewno nie jest to moje ostatnie słowo jeśli chodzi o szycie ale dzięki tej sukience uświadomiłam sobie jak długa droga przede mną jeśli chciałabym kiedyś stworzyć jakąś fajną (z)ręczną sukienkę. Póki co wystarczy mi ta 🙂

 

No i moje (z)ręczne torebki.

 

 

A przy okazji małego spacerku, na którym mąż zrobił mi powyższe zdjęcia, udało mi się spróbować strzelać na łuku 😉

 

Dobrze, że mogę kupować na dla nas pożywienie bo gdybyśmy mieli jeść to co upoluję to raczej czekała by nas śmierć głodowa 😉 😉 😉