(Z)ręczna choinka

Nie wiem jak u Was ale u mnie choinka już jest!!! Co roku ubieramy ją na dwa tygodnie przed świętami bo lubimy ubraną choinkę w domu mieć… długo 🙂 Zazwyczaj też wyjeżdzamy na święta, więc po powrocie trzeba niemalże od razu ją rozbierać. Dlatego, żeby poczuć magię świąt we własnym domu, cieszymy nią oko od połowy grudnia. Co roku mamy też choinkę żywą. Uwielbiamy czuć zapach świeżego drzewka w domu a poza tym rzadko ma się okazję mieć drzewo w domu! Takie prawdziwe! Więc skoro można, to dlaczego nie. W tym roku to w ogóle zaszaleliśmy bo mamy dwa drzewa… ale o tym za chwilę.

Do ubrania choinki przygotowywałam się długo i dokładnie… wszystko miałam zaplanowane w najdrobniejszych detalach. W sumie blog o rękodziełach zobowiązuję! Zobaczcie sami jak ten proces twórczy wyglądał.

 

W tym roku postawiłam na bombki styropianowe. I bynajmniej nie kierowała mną strona praktyczna. Jagoda jest na tyle duża, że bombek już nie ściąga a Oliwka na tyle mała, że jeszcze ich nie ściąga 🙂 Bardziej chodziło o moją kolejną wizję artystyczną 🙂 Zamarzyła mi się choinka, na której wszystkie bombki są (z)ręcznie (z)robione przeze mnie. A że naturę mam raczej upartą więc jak postanowiłam tak zrobiłam. Zaczęłam od zakupu bombek i zaczepów. Uwaga! Efekt skali może Was zaskoczyć 😉

 

Wszystkich bombek było sześćdziesiąt. Postanowiłam zrobić po dwanaście siwych, czarnych, żółtych a 12 zdecoupagować. Reszta została mi do radosnej twórczości w wolnej chwili, którą możecie oglądać na moim Instagramie (#zrecznedzielo). Zrobienie tego nie było pracochłonne ale czasochłonne. Każdą kolorową bombkę pomalowałam dwa razy farba akrylową i raz lakierem, co oznacza długi czas schnięcia. A do decoupagowych bombek powycinałam serwetki i ponaklejałam klejem z werniksem dzięki czemu nie musiałam ich już lakierować.

Tak wyglądało malowanie 🙂 Mój warsztat to nasza, niewykończona łazienka na górze (stąd ten sedes 😉 ) Asystent, jak zawsze, obecny!

Proces wysychania.

Powycinana serwetka gotowa do przyklejenia.

A tu już przyklejona 🙂

 

 

Następnie do bombek poprzypinałam zaczepy.

 

 

 

No i zrobione…efekt przed i po 🙂

 

 

Kolejny etap to kupno choinki. Najpierw wymierzyłam jak wysoka i szeroka powinna być żeby nie zajęła mi połowy salonu albo nie wyglądała jak miniaturka choinki w odwróconym domku 😉 Mierzenie nie umknęło bystremu oku Jagody i posypała się seria pytań… a po co? a kiedy? a dlaczego? no i to kluczowe… czy ona też może mieć swoją choinkę? No i co… dziecku odmówisz?! 🙂 🙂 🙂

 

 

Oczywiście zaczęliśmy od ubierania choinki Jagódki.

Na choince nie mogło zabraknąć bombki, którą Jagodzia zrobiła na naszych wspólnych warsztatach decoupagowch w przedszkolu,

oraz pajacyków, które ja dostałam od taty gdy miałam tyle lat co Jagódka teraz 🙂

No i grande finale 🙂  

 

 

A wracając do naszej rodzinnej choinki… oczywiście nie mam zdjęcia samej choinki, bez bombek. Ani zdjęcia dyrektora technicznego w akcji obsadzania. Zapomniałam zrobić :/ Nie uwierzycie (ale świadkiem jest mój mąż) czasami jestem taka podekscytowana tym moim (z)ręcznym dziełem, że zapominam że bez zdjęcia to nawet Szymborska nie pomoże. 🙂 Poniżej możecie zobaczyć choinkę ze światełkami i bombkami (co dla mnie oczywiście było za mało 🙂 )

Postanowiłam dorobić kokardki w kolorystyce bombek.

 

Finalnie wyszło jak poniżej (zobaczcie na mistrzów drugiego planu 🙂 ).

W ciągu dnia choinka wygląda tak.

A najładniej gdy oświetli ją grudniowe słońce.

 

W poście o wieńcach bożonarodzeniowych wspinałam, że zawsze staram się ozdoby świąteczne zgrywać kolorystycznie z choinką. Poniżej kilka przykładów… i to nie tylko ozdób świątecznych 😉

 

 

P.S. A to się nazywa Matka Wariatka… ubrała dziecko pod kolor choinki na bal mikołajkowy 😉