Nie każde dzieło (z)ręczne jest

Dzisiaj post z serii real… czyli nie zobaczycie tu nowego (z)ręcznego dzieło w fajnej odsłonie, ze starannie dobranymi dodatkami i szczegółowym opisem jak powstało lub szerszym kontekstem jego przeznaczenia.

Dzisiaj zobaczycie kilka moich prac, których wygląd finalny znacznie różni się od moich wyobrażeń… czyli po prostu, nie każde dzieło (z)ręczne jest 😉

Ostatnio zdałam sobie sprawę, że to co oglądacie na moim blogu może dawać Wam, jakże mylne (!), przekonanie, że wszystko co robię wychodzi super i zawsze nadaje się do pokazania szerszej publiczności. A nawet jeśli nie, to fajny filtr załatwi sprawę. Otóż tych z Was, którzy mieli takie zdanie muszę niestety (lub stety) urealnić. Mam całkiem sporą kolekcję rzeczy, które nadają się albo do poprucia albo do wyrzucenia. Niezależnie ile czasu przy nich spędzonych (a zdarzały się i dwa tygodnie) jak i  czy były moim pomysłem, inspiracją czy wykonaniem dzięki YouTubowemu tutorialowi.

Niestety, w rękodziele, powiedzenie dobrymi chęciami wybrukowane jest piekło, również ma swoje zastosowanie. Czasami starasz się tak bardzo, że przedobrzysz. Ja na przykład mam tendencję do „ciasnego szydełka” co często oznacza, że słupki są tak ciasne że nie mogę się w nie wbić a cała praca się wykręca. Albo włóczka, z które zrobisz piękna chustę, okaże się tak gryząca, że możesz założyć jak dwukrotnie… pierwszy i ostatni raz 😉

Swoją drogą, powyższy przypadek nauczył mnie dokładnego sprawdzania składu materiałów, z któryś coś robię. Zdecydowanie zaczęłam stawiać na naturalne materiały czy włóczki z alpaki. Tu też mogę poruszyć inną kwestię… materiał z jakiego wykonane jest dane (z)ręczne dzieło przekłada się na cenę. Zwyczajnie tańsza włóczka (czytaj gorsza gatunkowo, w większości oparta ma akrylu) daje tanie (z)ręczne dzieło. A tanie (z)ręczne dzieło to nie jest czego ja chcę. Moje (z)ręczne dzieło ma być dobre! Nie wiem czy kiedyś słyszeliście takie staropolskie powiedzenie… z góry przepraszam za jego brutalność ale jest bardzo trafne… „gówno kupisz, gówno masz” 😉 Ja dokładnie tak uważam! Po to aby cena nie była horrendalnie wysoko jestem w stanie obniżyć koszty mojej pracy niż korzystać z kiepskich materiałów.

Ale wracając do meritum. Poniżej możecie obejrzeć kilka moich mało (z)ręcznych dzieł, przy których tak się zeźliłam, że rzuciłam je w kąt i stwierdziłam, że nie będę dalej ich robić bo tylko się wkurzam i nic więcej 🙂 I wiecie co… dobrze mi z tym!!!!

Popełniać błędy to ludzka rzecz. Najważniejsze to właśnie fakt te błędy nas kształtują i uczą. Gdybym chciałam rwać sobie włosy z głowy po nich to: po pierwsze byłabym dawno łysa, po drugie nie byłoby tego bloga. Najważniejsze w tym wszystkim to szukać rozwiązań, nie poddawać się, iść dalej i naprawiać albo tworzyć nowe.

 

Moje nakrycie głowy na poniższym zdjęciu to pierwszy fuckup 😉 Dla jasności… jest to torebka 🙂 🙂 🙂 I powiem Wam więcej… to będzie torebka (!) tylko muszę jeszcze ją naprawić 😉 P.S. Taki przykład, że nie warto się poddawać.

 

A następne z moich nieudanych (z)ręcznych dzieł to torebka, w kolorze butelkowej zieleni, z bambusowym uchwytem. Wyszedł koślawy worek, który układa się jak chce. Robiłam go zgodnie z tutorialem rosyjskiej YouTuberki. Niestety w moimi wykonaniu wyszło słabo 😉

 

 

Tutaj możecie zobaczyć mój autorski pomysł. Makramowa torebka, w kolorze musztardy. Całość była oko, ale dno okazało dużo a nawet  bardzo dużo za duże w stosunku do całości. A, że plecenie zaczynałam właśnie od dna to niestety całą muszę popruć i zrobić od nowa. Cóż… w tym przypadku… wiem gdzie popełniłam błąd i na pewno jeszcze do nie wrócę.

 

 

Kolejne mało (z)ręczne dzieło to nerka, która po pierwsze, że jest zrobiona za ciasno a po drugie z nieodpowiedniego materiału. Akurat ta t-shirtowa bawełna ma spory nadruk co powoduje, że jest mało elastyczna. Ale mogę Was pocieszyć… szydełkowa nerka będzie, tylko muszą dzieci wyzdrowieć 🙂

 

 

A na koniec taca, na którą nie mam pomysłu. Może mogłaby taka zostać ale jakoś mi nie leży… w sumie to leży i czeka na przypływ weny 😉

 

 

 

Mogłabym tu jeszcze dodać kilka zdjęć moich decoupagowych prac ale żeby zakończyć jakimś optymistycznym akcentem to chcę Wam powiedzieć, że bynajmniej te nieudane próby tworzenia czegoś nowego, nie zniechęciły mnie do dalszego działania. Nauczyły mnie trochę pokory i zwyczajnie sprowadziły na ziemię w ramach autozajebistości 😉 Każdy z nas ma za sobą wiele nieudanych prób… ważne aby wiedzieć kiedy się nie poddawać a kiedy odpuścić (bo to też bardzo cenna umiejętność 😉 )

I mam nadzieję, że dzięki temu postowi stałam się dla Was bardziej ludzka i zachęciłam do działania niezależnie od efektu. Bo tak naprawdę liczy się radość tworzenia 🙂